Zasiądź za sterami mecha bojowego - Jarosław Dobrowolski "Mecha Fiction"
Mimo, że sequel kultowego Pacific Rim powstał już sześć lat temu i okazał się wtopą przekreślającą produkcję kolejnych części, fani wielkich humanoidalnych maszyn bojowych nadal czekają na godną reprezentację ich ulubionego gatunku. Polski fandom przede wszystkim domaga się rodzimego akcentu, którego dotychczas próżno wypatrywali.
Tu pojawia się Jarosław
Dobrowolski z pierwszą częścią serii Mecha Fiction, dając nadzieję na przeniesienie
na papier maszyn dorównujących znanemu z fanowskich produkcji youtubowych Smokowi
Wawelskiemu, Rycerzowi z Giewontu czy Dumie Husarii. Czy tak się rzeczywiście
staje?
Mecha Fiction ma swoje lepsze i gorsze strony. Jak
się okazuje, w dystopijnym roku 2198 Polska już nie istnieje, a jej miejsce
zastąpiło podzielone na okręgi mikromocarstwo korporacyjne włączone w skład większej
Unii. Tożsamość narodowa to już zapomniana idea, a ludzie zajęci są walką o
przetrwanie w świecie nieustającej od lat wojny. Znajdziemy tu jednak nazwy zainspirowane słowiańską mitologią. Co przykre, w książce o
ogromnych maszynach bojowych samych metalowych olbrzymów jest niewiele, choć
akurat ta tendencja zapowiada się wzrostowo.
Powodem tego jest fakt, że jako
czytelnicy jesteśmy zamknięci w perspektywie bohatera niedopuszczonego do
głównych wydarzeń. Wit jest bowiem bardzo młody, ma w powieści 14 lat, i w
bazie wojskowej nie za bardzo ma co robić. Słyszy o misjach bojowych, obserwuje
przygotowania do nich, nie jest jednak w stanie brać w nich aktywnego udziału
ani nawet śledzić ich przebiegu.
To skutkuje tym, że książka
jest nierówna – rusza z kopyta, kończy się pędem na przełaj przez wydarzenia, a
środkowy i najdłuższy akt może niektórych znużyć. Książka w zdecydowanej
większości jest powieścią jednej lokacji, a odsunięcie głównego bohatera od wydarzeń
skutkuje odsunięciem od nich również czytelnika. Zabieg budowania napięcia
utrudnia fakt, że wraz z Witem jesteśmy odcięci od wszelkich informacji z
frontu. Przeczekując środkowy akt chłopak podejmuje zatem niewiele znaczących
decyzji. Oczywiście, zmaga się wtedy z własnymi problemami i bardzo ważnym i dobrze opowiedzianym tematem
niepełnosprawności ruchowej, ale nawet, gdy już decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce, zakrada się gdzieś, łamiąc przy tym zasady bazy wojskowej, nie odkrywa nic niespodziewanego i nie popycha
samodzielnie fabuły do przodu.
Tempo, jak już wspomniałem, nagle zmienia się w
finale. Akcja przyśpiesza i nie zatrzymuje się już aż do końca, główny bohater niespodziewanie staje się decyzyjny, a jego wybory mają znaczenie! Ta część to miód na oczy dla tych, którzy
czekali na wielkie machiny bojowe. Wyczekiwanej akcji jest tak dużo, że w pewnym
momencie powieść zapomina o oddychaniu. Na jednym wdechu pędzimy aż do
ostatnich stron – a szkoda. Najlepsza część książki zdecydowanie mogła być
dłuższa, pomiędzy kolejnymi ważnymi wydarzeniami bohaterowie i czytelnicy
zasługiwali na nieco odpoczynku, opuszczenia gardy. Śpieszymy się sami nie
wiemy dokąd – przecież książka jest stosunkowo krótka, trochę stron więcej na
pewno by jej nie zaszkodziło. Przede wszystkim moglibyśmy zostać w tym świecie dłużej,
rozkoszować się kulminacją jeszcze chwilę.
Podsumowując, książka
obiecuje wiele dobrego i zachęca do wyczekiwania na kolejne tomy. Jestem przekonany, że
spokojne tempo pierwszego tomu było niezbędne, by nadać pędu kolejnym rozdziałom
historii Wita. Bohaterów poznajemy niewielu, ale zostali oni przedstawieni
ciekawie, a ich motywy są jasne i logiczne, jesteśmy ciekawi ich dalszych
losów. Polecam sięgnąć po Mecha Fiction już teraz osobom bardzo spragnionym
gatunku, a tym cierpliwszym poczekanie na drugi tom, który zapowiada się interesująco.
Zainteresowałeś mnie!
OdpowiedzUsuń