Odcienie polskiej szarości - Marcin Majchrzak "Cisza"

    Na Ciszę natrafiłem całkowitym przypadkiem, przeglądając stoisko wydawnictwa Vesper podczas Targów Fantastyki w Warszawie. Ostatnia sztuka zbioru opowiadań leżała pomiędzy stosami innych książek smętna i z uszkodzoną okładką, nie mogłem więc nie zlitować się nad nią. Przygarnąłem ją, choć byłem pewny, że trafi na niekończącą się „półkę wstydu”, skąd zerkać będzie na mnie z wyrzutem, czekając na swoją kolej, która najprawdopodobniej nigdy nie nadejdzie. Tymczasem, od razu po powrocie do domu, zacząłem czytać. Zignorowałem całą kolejkę zaległych książek i pozwoliłem wciągnąć się w opowieść o, jak się okazało, szarych ludziach w ich szarych miastach, wsiach czy na łonie tak samo szarej natury. Wygrała ciekawość i całkowicie pochłonęła mnie twórczość Marcina Majchrzaka. 

Zbiór składa się z dziesięciu opowiadań grozy i weird fiction, a każde z nich podchodzi do tematu dreszczowca od innej strony, eksplorując zasoby i granice gatunku. Schemat, według którego Majchrzak tworzy często się powtarza, a mimo to jego historie zawsze są zaskakujące i nieprzewidywalne. I to właśnie ta nieprzewidywalność wyróżnia je spośród innych pozycji o podobnej tematyce. 

Lekturę zacząłem od drugiego w tomie opowiadania, pod tytułem Podróż służbowa (na Instagramie widziałem, że autor doradzał, aby w ten sposób rozpoczynać przygodę z Ciszą). Mnie osobiście urzekł sposób, w jaki Majchrzak zwodzi czytelnika, dając mu pozorne rozwiązania tajemnicy jeszcze przed samym finałem opowiadania. Niejednokrotnie w trakcie czytania byłem pewny, że przechytrzyłem autora. Domyśliłem się rozwiązania i już nic mnie nie zaskoczy! A wtedy nadchodziła kulminacja… I okazywało się, że rozwiązanie było podane mi na tacy od samego początku, jednak ja byłem zbyt zajęty poszukiwaniami w innym miejscu, by je dostrzec. Taka gra na przeczuciu czytelnika, może poprowadzić go w dwóch kierunkach: może ona zafascynować i jedynie zachęcić do dalszego czytania – jak to zwykle działo się w moim przypadku – ale może również zirytować i pozostawić po sobie nutkę goryczy. Nierozwiązane tropy, które pozostawia pisarz dla zmyłki, mogą rozczarowywać. Autor obiecuje wiele, aby następnie zboczyć z zapowiedzianego kursu i przyznam, że o ile ostatecznie ta konwencja przypadła mi do gustu, tak z początku sam poczułem lekkie rozczarowanie nie dostając tego, co zostało mi obiecane.

Nie chcę zdradzać zbyt wiele z samej fabuły, pozwolę sobie jednak opowiedzieć nieco o rozdziałach, które szczególnie zapadły mi w pamięć. 

W opowiadanie Cisza I, które rozpoczyna zbiór, zostało włożone wiele pracy. To widać, ponieważ język narracji stoi na wysokim poziomie. Dialogi i pierwszoosobowe przemyślenia głównego bohatera zaskakują naturalnością, a opisy są tak realistyczne, że trawiącego trzewia kaca, którego doświadczają postacie, przeżywamy razem z nimi. Również tutaj autor wyprowadza nas na manowce, zapewniając nam rozwiązanie akcji, jakiego na pewno byśmy sami się nie domyślili.

Miłość płonie pozostawiła mnie w szoku, ale jednocześnie w podziwie dla formy opowiadania. Dwuwątkowa narracja opiera się o wątek teraźniejszy, w którym bohaterka opowiada o swoim dzieciństwie – drugim z wątków. Nie tragiczne wydarzenia wywołały we mnie jednak ten szok, a ostatnie słowa opowiadania. Sprowadzenie traumy i przeżytego horroru do trywialnej transakcji w recepcji poradni. Opowiadanie pozostawia też przestrzeń do bardzo szerokiej interpretacji, co nadaje mu dodatkowej głębi.

Eksperyment profesora to przede wszystkim, ponownie, dopracowane dialogi. Na paru pierwszych stronach zarysowują się interesujące postacie, a także ciekawość – czy wręcz ciekawskość – głównego bohatera, która udziela się również czytelnikowi w toku poznawania zagadki. Tutaj zaskakująca konkluzja następuje już po ostatnim zdaniu: w podpisie autora dziennika, na który stylizowane jest opowiadanie. To wtedy tajemnica się wyjaśnia, choć przyznaję się, że ja w tym celu musiałem zasięgnąć pomocy wyszukiwarki internetowej. Na wyróżnienie zasługują też rozdziały 118 oraz Antropologia stosowana. Pierwszy z nich buduje fabułę wokół sekretu, angażuje czytelnika w fizyczne odłożenie książki, aby dokształcić się naprędce i zrozumieć fabułę. Drugi natomiast nakreśla koncept, który mógłby być bez trudu rozwinięty do pełnej powieści. 

Same opowiadania przedstawiają turpistyczny obraz świata dobrze znanego każdemu z nas. Nie znajdziemy tu fantastycznych krain czy nadnaturalnych zdolności, to nie jest fantastyka tego rodzaju. Metafizyka świata wykreowanego przez autora pasuje do realiów ponurych polskich miast i wsi, jest tak samo tajemnicza i złowroga. Akcja opowiadań rozgrywa się między obleczonymi mgłą i smogiem brutalistycznymi zabudowaniami. Gatunek grozy, w którym zwykło się szufladkować twórczość Majchrzaka, działa bardziej jako narzędzie do stworzenia podmiotu refleksji oraz pokazania rzeczywistości przez stłuczone zwierciadło. Cisza ukazuje transcendentność poznawania otaczającego nas świata oraz tragedię niezawinionego zła. Jako czytelnicy, zaczniemy stawać po stronie osób odchodzących od zachowań konformistycznych, nawet morderców i samobójców, potrafiąc zrozumieć pobudki popychające ich do tak skrajnych czynów. 

Książka jest zbiorem luźno powiązanych ze sobą opowiadań spiętych klamrą kompozycyjną. Pozwoliłem sobie nawet na zagłębienie się w jego filozoficzny wymiar, doszukując się powiązania pomiędzy jednym z bohaterów a czytelnikiem. Naiwnego i niedoświadczonego bohatera pierwszego opowiadania Cisza I można bowiem porównać do czytelnika, który wchodzi w opowiadania Marcina Majchrzaka, nie wiedząc, czego może się po nich spodziewać. Ten sam bohater w ostatnim opowiadaniu pod tytułem Cisza II (Grawitacja słów) jest już kompletnie inną osobą. Przemawia przez niego doświadczenie i gotowość do refleksji płynących z przeżytych przez niego wydarzeń. Jest on tożsamy z czytelnikiem, który przeszedł drogę przez wszystkie dziesięć opowiadań, chłonąc emocje towarzyszące każdemu z nich. Kończy ją ciszą i momentem zadumy nad słowami pisarza.

To, co bezdyskusyjnie jest, obok wspomnianych zwrotów akcji, najmocniejszą stroną Majchrzaka, to język jego prozy. Nie stwierdzam w tym miejscu nic odkrywczego, ponieważ jest to kwestia chwalona w niemalże każdej recenzji. Nawet osoby, którym opowiadania osobiście nie przypadły do gustu, w tym jednym się zgadzają. Pomijając już wyrafinowane słownictwo, sam styl autora godny jest podziwu. Mamy okazję zaczytywać się w niezwykle pięknej i różnorodnej polszczyźnie, która nie nuży i nie męczy czytelnika. Wzrok sunie po kartkach gładko, łaknąc kolejnych słów. 

Wierzę, że ciężko jest napisać postać pierwszoplanową, która nie powiela stereotypów popularnego obecnie w kulturze "nietuzinkowego bohatera", a która jednocześnie nie jest pretensjonalna w swojej inności i cynizmie. W różnym stopniu autor osiąga sukces w tej kwestii, ale jestem w stanie przyznać, że bohaterów swoich opowiadań Marcin Majchrzak pisze przekonująco. Każdemu z nich można życzyć z całego serca terapii i wyrozumiałego psychologa, niewielu z nich miało jednak tyle szczęścia, by do takiego trafić. Zniszczeni przez przeszłość lub mroczną teraźniejszość bohaterowie są strudzeni i przepełnieni goryczą. Niektórym trudno będzie się do nich przywiązać, inni zaś mogą znaleźć zrozumienie w tym filozoficznym pesymizmie. 

Choć nieczęsto to robię, czytając zbiór, zainteresowałem się również samą postacią autora. Marcin Majchrzak bowiem zdaje się być dokładnie takim człowiekiem, jakiego można by było sobie wyobrażać, myśląc o niedawno debiutującym pisarzu grozy z niewielkiego miasta w Polsce. Skromny, choć pewny swoich umiejętności, obeznany w polskiej mowie i prezentujący się jako lekko niezrozumiany artysta-literat. Sam o sobie mówi, że „będzie pisać albo zwariuje”. Poza tym to również fotograf-amator – jego fotografie spokojnie mogłyby zdobić strony jego opowiadań, ponieważ najlepiej oddają klimat opisywanych przez niego szarych przestrzeni. Zachęcam do obejrzenia wywiadów z jego osobą oraz zapoznanie się z jego twórczością instagramową, aby móc lepiej go poznać lub poszerzyć swój zasób słownictwa.

Na pochwałę zasługuje też oprawa graficzna – zarówno okładka, jak i ilustracje autorstwa Krzysztofa Wrońskiego, któremu nie można odmówić umiejętności i warsztatu. Lovecraftowski surrealizm jego prac przyciąga wzrok. Prezentują się one doskonale, lecz większość grafik nie pasuje do opowiadań Marcina Majchrzaka. Cisza to przeciwieństwo surrealizmu, a lepiej sprawdziłyby się tutaj ilustracje podkreślające mroczny metafizyczny realizm książki. Odpowiednio zdałyby egzamin nawet wspominane już fotografie samego autora!

Gdy podczas lektury czytelnikowi zaczyna udzielać się cyniczny humor autora, zaczyna zadawać on sobie pytanie, na ile Marcin Majchrzak stworzył od podstaw fantastyczny świat grozy pełny mrocznych opisów i zdegenerowanych bohaterów, a na ile opierał się po prostu na doświadczeniach codziennego życia na Śląsku? Na to pytanie każdy będzie musiał odpowiedzieć sobie sam, ale mam nadzieję, że moja historia z Ciszą będzie dla każdego dowodem na to, że czasem warto dać szansę książce, o której właściwie nic się nie wie w momencie kupowania. Nie można jej odmówić pomysłowości i oryginalności. Może to kwestia tego, że nie jestem stałym odbiorcą tego gatunku, ale opowiadania pozytywnie zaskoczyły mnie swoją niepowtarzalnością i świeżością. Kto potrzebuje dobrej polskiej literatury fantastycznej, powinien sięgnąć po Majchrzaka.


autor: Julian Kłembukowski 

Komentarze

Popularne posty