Adam Mickiewicz: Łowca wampirów - "Ballady i romanse. Horror School Musical" [27 I 2024]

    Kto by się spodziewał, że Mickiewicz będzie brzmieć dobrze jako musical? Ja nie, ale Michał Walczak (libretto) oraz Ewa Rucińska (reżyseria) najwidoczniej tak, ponieważ Ballady i romanse. Horror School Musical wystawiane na deskach krakowskiego Teatru Ludowego wyróżniają się spośród scenicznych interpretacji dzieł wieszcza swoim karnawałowym zacięciem i wpadającą w ucho muzyką (Dawid Sulej Rudnicki, Wojciech Kostrzewa).

Scena mieni się kolorami i błyska reflektorami właściwie nieustannie. Światło często gra tutaj dużą rolę, za co odpowiedzialny jest znakomity reżyser światła, Dariusz Pawelec. Zaangażowany jest cały potencjał sceny, wliczając w to jej obrotowe funkcje. Scenografia kręci się, zmienia, ewoluuje i emanuje najróżniejszymi paletami barw i emocji – od kiczu targów ślubnych po gotycki horror opuszczonych katakumb. Aktorzy, w bardzo przyjemnych dla oka i przekonujących kostiumach podkreślających stereotypowe cechy ich postaci, bawią się swoimi kwestiami. Dobrze czują się na scenie, pozwalając sobie na przedłużanie spektaklu, a nawet wprawny widz nie jest w stanie orzec, z czego wynikają ich pomyłki w tekście i częste improwizacje – z za małej czy właśnie z bardzo dobrej znajomości materiału. Dodaje to jednak naturalności oraz poczucia pewnego opanowanego chaosu, w który zostajemy wrzuceni już od pierwszej sceny. Muszę też pochwalić casting głównego bohatera, ponieważ Mateusz Trzmiel jako dyrektor szkoły, Adam Heks, skrada całe show. Praktycznie nie schodzi ze sceny, więc godnymi podziwu są też jego kondycja i niezachwiany ekstrawertyzm aktorski.


W tym miejscu pozwolę sobie zacytować pełny opis spektaklu dostępny na stronie Teatru Ludowego: 

„Aby uratować szkołę przed komornikiem i powstrzymać odejścia z pracy nauczycieli dyrektor liceum Adam Heks wystawia na sali gimnastycznej musical inspirowany Balladami i romansami. Podczas próby generalnej spektaklu w którym nauczyciele i uczniowie wcielają się w rusałki, upiorzyce i zjawy w szkole gaśnie światło a pani od muzyki zostaje porwana przez prawdziwego upiora. Dyrektor wraz z kadrą pedagogiczną  zanurza się w podziemia szkoły, zamieszkałe przez demony i wampiry, które chcą przejąć władzę nad systemem edukacji i zmienić publiczną szkołę w High School Horror Musical.”

Zgadzam się, że jest to rzeczywiście główny wątek fabuły, ponieważ od pewnego momentu jednoznacznie w tym kierunku zmierza akcja. A jednak opisana powyżej akcja mieści się w ostatnich czterdziestu minutach dwugodzinnego spektaklu! Faktyczna fabuła to sam III akt, jedna trzecia czasu jaki poświęcamy opowieści. Co zatem dzieje się wcześniej? - nasuwa się pytanie. Odpowiedź jest prosta: wiele. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy fabuła odchodzi w kierunku nowego wątku tylko po to, aby ostatecznie skwitować go krótkim dowcipem słownym i pozostawić nierozwiązanym. Najwidoczniej cały pierwszy akt nie służył ukazaniu relacji między bohaterami czy wprowadzeniu faktycznego głównego wątku, a jedynie budowaniu podwalin pod żarty. Choć rzeczywiście były one mocną stroną przedstawienia.

Ballady i romanse skręcają z targów ślubnych, poprzez firmę imprezową, romans dyrektora z nauczycielką, podkochiwanie się uczennicy w nauczycielu, próby musicalowe aż do walki o władzę nad szkołą z nieumarłym eks-partnerem kochanki głównego bohatera. I o ile jako całość, spektakl średnio sobie radzi, a sugerowana od samego początku klamra kompozycyjna, bardzo niechlujnie się spina, oglądając poszczególne sceny jako indywidualne etiudy, bawiłem się bardzo dobrze. Ballady i romanse bawią, pozwalają potupać nóżką i angażują (chociażby poprzez nienachalną integrację aktorów z widownią). Muzyka grana na żywo przez trzyosobowy zespół jest żwawa i chodzi po głowie nawet już po wyjściu z teatru, humor jest błyskotliwy, a żarty sytuacyjne stoją na przyjemnie żenującym poziomie.


Powtórzę więc, że wiele się dzieje, a w tym wszystkim mieści się jeszcze poezja Adama Mickiewicza. Wplecione w teksty piosenek, dialogi i samą fabułę, wyskakują na nas nawiązania do niemalże wszystkich wierszy z tytułowych Ballad i romansów, ale też do innych dzieł autora. Demonologia ludowa epoki polskiego wieszcza przeplata się ze współczesnym światem. Znajdziemy tu analogie do rusałki opisywanej w Świteziance, do Jasia z Romantyczności, wywoływania duchów z II części Dziadów. Łączenie mitologii z rzeczywistością prowadzi nas nawet do interesującej konkluzji na temat postaci Adama Mickiewicza. Okazuje się on bowiem być poetą-łowcą wampirów i wszelakich innych upiorów, w formie wierszy opisującym swoje spotkania z nadprzyrodzonymi istotami. Wiedźmina Adama jeszcze nie grali.

Element mickiewiczowski jest naprawdę ciekawie i rzetelnie zaimplementowany, dzięki czemu jest to interesujący sposób na przedstawienie tych dzieł młodzieży. Skupiając fabułę i problematykę wokół szkoły, to właśnie do tej grupy odbiorców twórcy skierowali swoje dzieło i być może to jest również powodem obecnej w nim nadpobudliwości fabularnej.


Spektakl stara się być wszystkim naraz: komedią, musicalem, dramatem, romansem, przygodówką, parodią czy nawet groteskowym komentarzem aktualnych problemów społecznych. I choć najczęściej te cechy współgrają ze sobą, tworząc całkiem zgrabną całość, ostatnia z wymienionych jest kamieniem u szyi, który ciągnie przedstawienie ku dnu. Zaskakujące jest bowiem, jak szybko zestarzał się temat społeczny spektaklu. Kryzys energetyczny, przenoszenie zajęć w tryb online czy COVID-19 to zmory ostatnich lat, które pomimo efektu, jaki wywołały na świecie, zostały zapomniane chyba nawet szybciej, niż się pojawiły. Kto z nas pamięta, że jakiś czas temu w szkołach wyłączano ogrzewanie na zimę, całkowicie zamykając placówki na mroźne miesiące? Albo, że nocami w dużych miastach gasły wszystkie latarnie? Słuchając o tych przeszłych problemach jako o aktualnych sprawach, czułem, jakbym przypadkiem włączył powtórkę starego odcinka generycznego polskiego serialu tasiemcowego.

Z ponadczasowej poezji Mickiewicza udało się stworzyć coś, co nie wytrzymało dwóch lat, zanim stało się nieaktualne. To logiczne, że to właśnie ta nieaktualność doprowadziła do spadku zainteresowania spektaklem, a to z kolei zmusza Teatr do notorycznego obniżania cen biletów, aby choć trochę wypełnić salę. Pozytywów w przedstawieniu Ewy Rucińskiej jest jednak wystarczająco wiele, aby warto było posłuchać nieco o pandemii i drogim prądzie - muzyka, humor i świetna gra aktorska wynagradzają wszelką nieświeżość sztuki. 

Osobiście radzę śpieszyć się z obejrzeniem Ballad i romansówHorror School Musical. Nie tylko dlatego, że niedługo poruszane w nim wątki już całkiem odejdą w zapomnienie, ale również z powodu tego, że lada chwila Teatr Ludowy może ściągnąć ten spektakl z afisza.


autor: Julian Kłembukowski 
Użyte zdjęcia pochodzą z internetowego archiwum Teatru Ludowego w Krakowie

Komentarze

  1. Moje serce skradła aktorka grająca Zosię. Co prawda wolałabym, żeby ta bohaterka miała lat 16, a 14 podkochując się w nauczycielu, ale rozumiem, że był to kolejny ukłon w stronę Mickiewicza i Zosi z Pana Tadeusza.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty